Nabrałam przekonania, że gdyby ludzie więcej o sobie czytali i ujrzeli światło innych kultur, na świecie nie byłoby wojen.
Zbliża się rocznica zaginięcia dwójki studentów etnologii w Górach Izerskich. Aleks Lipski, wrocławski dziennikarz, przybywa na miejsce, aby napisać artykuł i przeprowadzić własne śledztwo w sprawie, której nie udało się rozwiązać policji. Na miejscu odnajduje jednak więcej pytań niż odpowiedzi, a tajemnicze zaginięcie to zagadka znacznie bardziej skomplikowana, niż początkowo przypuszczał - pełna niedopowiedzeń, górskich tajemnic, opowieści i legend sprzed lat, które nie tylko fascynują, ale też napawają lękiem.
Kryminał osadzony w górach, z nutą tajemnicy, lokalnych wierzeń i legend - długo nie musiałam się zastanawiać nad chęcią przeczytania tego tytułu. I nie żałuję, bo czytanie „Błędnych łąk” było niesamowicie ciekawą przygodą. Już pierwsze strony przyprawiły mnie o gęsią skórkę, a im dalej w las, tym szybciej odczuwany przeze mnie niepokój narastał. Dzieje się tu sporo, a rzeczywistość przenika się z fikcją. Akcja powieści płynie żwawo, rozdziały są angażujące, rozmowy bohaterów bardzo ciekawe, a stworzona przez autora historia frapująca. Przez całą opowieść, niczym leśna mgła, snuje się tajemnica i górski klimat, na które ciężko pozostać obojętnym. Zło czai się w lesie, pobudza wszystkie zmysły i doprowadza nie tylko bohaterów, ale też czytelnika, na skraj szaleństwa.
Las jest zły. Las potrafi nami zawładnąć. Strzeżcie się tych, którzy ani z krwi, ani z kości ludzkiej nie są zbudowani.
Bardzo polubiłam głównych bohaterów i z przyjemnością odkrywałam razem z nimi sekrety kryjące się w opuszczonych miejscach, górskich legendach i dziełach profesora Peuckerta. Z zapartym tchem śledziłam ich losy, nastawiając ucha na informacje, które zbierają w swoim małym prywatnym śledztwie. Zarówno główne postacie, jak i te poboczne zachwyciły mnie swoimi portretami, a postać Esterki na pewno zostanie w mojej pamięci na długo. Choć na rozwiązanie tej zagadki wpadłam dość wcześnie, nie odebrało mi to frajdy z czytania, wręcz przeciwnie - od początku do końca czytałam tę powieść z ogromnym zaangażowaniem. Cały czas mając ochotę spakować plecak, rzucić wszystko i jechać... w Góry Izerskie, do Chatki Górzystów!
Jarosław Szczyżowski w nieco ponad trzystu stronach wykreował mroczną i gęstą historię, zapisującą się w umyśle na długo. Pisze lekko i obrazowo, przez co bardzo łatwo przenieść się w wyobraźni tam, gdzie autor chce nas zabrać i chłonąć tę opowieść ze zmysłami pracującymi na najwyższych obrotach. A przenosimy się nie byle gdzie, bo do górskiego schroniska otoczonego jesienno-zimową aurą oraz do mrocznych lasów i szlaków mistycznych Gór Izerskich, na które - gwarantuję - po lekturze tej książki już nigdy nie spojrzycie w ten sam sposób. To książka napisana przez miłośnika gór i czuć to na każdym kroku, dlatego jestem pewna, że pasjonaci górskich wycieczek doskonale odnajdą się w tej lekturze. Ja odnalazłam się bardzo dobrze i zdecydowanie mam apetyt na więcej twórczości autora. Cieszę się więc, że przede mną jeszcze „Obserwatorium” i po cichu liczę na równie fascynującą lekturę.
Jarosław Szczyżowski, Błędne łąki, Wydawnictwo Znak Literanova 2025
Książkę czytałam we współpracy z Wydawnictem Znak Literanova.

Świetnie czytało mi się ten thriller! Jest apetyczny, wciągający już od pierwszych zdań i trzymający dobre tempo do samego końca. Dynamiczny, utrzymujący wartką akcję dzięki przemyślanym i krótkim rozdziałom. Dzieje się sporo, nie ma czasu na nudę, a przy tym jest zaskakująco lekko, a nawet wesoło, bo autorka obdarowała główną bohaterkę naprawdę dobrym poczuciem humoru. Ciężko było mi się od niej oderwać, chciałam jak najszybciej poznać rozwiązanie zagadki, która okazała się nie taka prosta do rozwikłania. Podejrzanych miałam kilku, nie trafiłam z niczym, a to nie zdarza mi się często, więc tym bardziej doceniam fabułę stworzoną przez autorkę.
Bohaterów jest sporo, bo mamy tu całą społeczność małego miasteczka, dawnych przyjaciół Lucy oraz jej rodzinę. Główna bohaterka została skrojona bardzo dobrze, a ja z przyjemnością poznawałam tę historię jej oczami. Podobała mi się relacja wnuczki z babcią i sama postać babci, wykreowana wspaniale. Motyw podcastu w książce bardzo do mnie trafił, dodawał smaczku tej opowieści, tworzył niesamowitą atmosferę i przyznam, że z niecierpliwością oczekiwałam każdego nowego odcinka! Dialogi są błyskotliwe i angażujące, tempo naprawdę szybkie, ale to wielki plus. Książka jest nafaszerowana małymi i dużymi dramatami, plotkami, zdradami, nie pozostawiając czasu na wytchnienie.
Ciężko uwierzyć, że to debiut autorki w tym gatunku (wcześniej pisała książki dla nastolatków) i zdecydowanie mam ochotę na więcej, bo „Słuchajcie jak kłamią” to kawał dobrego thrillera, który zaskakuje, ma w sobie jakąś świeżość i został poprowadzony w świetny sposób. Nawet narracja pierwszoosobowa, za którą ostatnio nie przepadam, nie była tu dla mnie problemem. Podchodziłam do niej dość ostrożnie, bo często prężnie promowane tytuły ostatecznie do mnie nie trafiają, gdy poprzeczkę postawię im zbyt wysoko. A tutaj pozytywne zaskoczenie.
Bardzo polecam, bawiłam się przy niej zaskakująco dobrze!
Amy Tintera, Słuchajcie jak kłamią, tłumaczenie: Magdalena Słysz, Wydawnictwo Albatros 2025
Książkę czytałam we współpracy z Wydawnictem Albatros.
Wszyscy dorośli mają takie dni, kiedy czują, że to już koniec. Kiedy nie wiedzą już, o co tak cały czas usilnie walczą, kiedy rzeczywistość i codzienność przytłacza i nie wiadomo, jak długo da się jeszcze radę. Fantastyczne jest to, że wszyscy mogą przetrwać bez załamywania się dłużej, niż im się wydaje. Przerażające, że nigdy nie wiadomo, jak długo.

Był pełen strachu, który od lat ściskał mu trzewia, ale każdy strach niesie w sobie nadzieję, że kiedyś zniknie.
Francuska autorka stworzyła ciekawą paletę charakterów zamieszanych w sprawę obrazu, a my poznajemy ich bardzo dobrze, wnikając w przeszłość rzucającą cień na ich życiorysy. Mamy tu romanse i rodzinne tajemnice wymuszone przez konwenanse. Pisarka splata ze sobą losy wielu postaci, krążąc wokół słynnego obrazu, tworząc przy tym enigmatyczną atmosferę pełną emocji. A my wraz z bohaterami odwiedzamy muzea i galerie sztuki, kroczymy ulicami Nowego Jorku i Wiednia na przestrzeni lat i epok. Widzimy ich w wielu obliczach - od biedy i ciężkiej pracy, aż po sukces, przeżywając razem z nimi towarzyszące temu uczucia. Sam obraz jest tylko tłem tej opowieści, jednak bardzo znaczącym.
Camille de Peretti ma na swoim koncie już wiele powieści, ale „Nieznajoma z portretu” to jedna z nowszych i pierwsza wydana w Polsce. Z chęcią sięgnę po inne książki autorki, dlatego mam cichą nadzieję, że niebawem pojawią się kolejne. Mam nadzieję, że skusicie się na ten tytuł i dobrowolnie oddacie się w ręce autorki, która zabierze Was w zagadkową i emocjonującą podróż z sztuką w tle. Książka jest częścią serii butikowej Wydawnictwa Albatros - w przepięknym pozłacanym wydaniu z obwolutą.
Camille de Peretti, Nieznajoma z portretu, tłumaczenie: Joanna Prądzyńska, Wydawnictwo Albatros 2025
Post powstał we współpracy z Wydawnictwem Albatros.
Hannah budzi się tuż po wypadku autokaru podczas burzy śnieżnej, wśród krwi, martwych ciał, hałasu i potłuczonego szkła. Meg natomiast w zatrzymanej kolejce linowej wiszącej nad przepaścią. Jest jeszcze Carter, który wraz z innymi osobami znajduje się w Azylu, gdzie chwilowe problemy z generatorem prądu, w każdej chwili mogą przerodzić się w poważne zagrożenie. Trwa epidemia, ludzie zarażają się nawzajem i umierają, a tych, którzy nie umarli, niekoniecznie można nazwać szczęściarzami. Tak zaczyna się nierówna walka z czasem, żywiołem i... ludzką naturą.
Nie spodziewałam się, że thriller postapokaliptyczny może mi się tak bardzo spodobać, a tu proszę bardzo - C.J. Tudor zachwyciła mnie swoją najnowszą powieścią osadzoną właśnie w takim klimacie. Piszę ten tekst godzinę po tym, jak przewróciłam ostatnią kartkę, a wciąż nie mogę otrząsnąć się z emocji, które książka po sobie zostawiła. Jest dynamicznie, wartko, klimatycznie i angażująco. Akcja toczy się trzema torami - poznajemy wydarzenia z perspektywy trzech osób i każda z tych relacji jest niesamowicie wciągająca. Do tego stopnia, że po każdym z rozdziałów miałam ochotę podzielić książkę na trzy części, żeby jak najszybciej poznać dalsze losy bohaterów, choć ostatecznie chyba nie umiałabym wybrać, która perspektywa była najciekawsza. Kanadyjski autor Linwood Barclay napisał o tej książce tak: „Najbardziej szalony thriller roku. To trzy thrillery w jednym. Zapnijcie pasy.” i uważam, że nie można określić tej książki lepiej. To prawdziwy rollercoaster!
Ziemia jest pełna martwych dobrych ludzi.
Rozdziały są dość krótkie, dzięki czemu akcja szybko mknie do przodu, a każdy kończy się takim zwrotem akcji, że nie sposób odłożyć książkę na bok bez poczucia niedosytu. „Debit” to thriller postapokaliptystyczny, który połyka się jednym tchem. Nieco ponad czterysta stron świetnej rozrywki (jeśli czytanie thrillerów to dla Was rozrywka, bo dla mnie tak!) z stale towarzyszącym uczuciem niepokoju. Główni bohaterowie są nieoczywiści, zagadkowi i pełni tajemnic. Polubiłam ich i kibicowałam im przez cały czas, choć czasami podejmowali decyzje sprzeczne z moim poglądem na świat. Ale w końcu to klimat postapo, a w obliczu zagrożenia ludzie są zdolni do naginania własnych zasad. Zakończenie było dla mnie totalnie nie do przewidzenia, przynajmniej w większości aspektów niemal do końca nie wiedziałam czego się spodziewać, a to naprawdę rzadkość, bo zwykle przewiduję zakończenia bardzo sprawnie.
Jeśli macie ochotę na gęsty i dynamiczny thriller i nie przeszkadza Wam postapokaliptystyczny klimat, to zdecydowanie warto sięgnąć po ten tytuł! A nawet jeśli obawiacie się tego aspektu, to warto spróbować, bo ja również nie byłam przekonana, że to coś dla mnie, a jestem zachwycona! Jeśli oglądaliście lub może graliście w „The Last Of Us” i polubiliście ten klimat, to może spodobać Wam się ta propozycja. Ja uwielbiam i serial i gry, a „Debit” dał mi skromną namiastkę tego uniwersum.
C.J. Tudor, Debit, tłumaczenie: Tomasz Wyżyński, Wydawnictwo Czarna Owca 2024
Porównywarka cen zawiera linki afiliacyjne.Najpotężniejszą mocą śmierci nie jest to, że sprawia że ludzie umierają, lecz to, że ludzie którzy zostają opuszczeni, nie chcą już żyć.
Cudza dusza to ciemny las. Nigdy nie poznasz, co w drugim siedzi. Może nie każdy, kto robi zło, jest zły.
Elizabeth Gilbert to amerykańska pisarka, autorka wielu książek - między innymi: „Botanika duszy”, „Miasto dziewcząt” oraz bestsellerowego tytułu „Jedz, módl się, kochaj”. Na jej książkę (poradnik) - „Wielką magię” - trafiłam przypadkiem w bibliotece, a słowa „Odważ się żyć kreatywnie” przemówiły do mnie tamtego dnia na tyle, że wróciłam z nią do domu. I jak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że to wcale nie był przypadek!
Jak już zaczęłam czytać, to nie mogłam się oderwać! Oczarowała mnie ta książka, bo choć wiele w niej prostych i oczywistych prawd i wskazówek, to jednak nie myślałam o tym na co dzień, a już na pewno ich nie stosowałam. Otworzyła kilka zamkniętych drzwi w mojej głowie, a jeden z rozdziałów dosłownie wzburzył we mnie lawinę, z której wykluł się bardzo ciekawy pomysł! Elizabeth Gilbert inspiruje to twórczego i kreatywnego życia, rozpracowuje blokady, które mogą się pojawiać w związku z tym i pokazuje jaką cenę płacimy, jeśli chcemy coś tworzyć, a nie tworzymy. Kiedy chcemy żyć kreatywnie, na swój własny sposób, a tego nie robimy. Ale pokazuje też co musimy znieść, jakie przeszkody pokonać, aby iść własną ścieżką i nie zbaczać z niej zbyt często.
Zafascynowała mnie jedna z historii opowiedzianych w książce, a mianowicie to jak Elizabeth Gilbert „przekazała” swój pomysł na książkę innej autorce - Ann Patchet. Pewnego dnia Gilbert wpadła na świetny pomysł na powieść i zaczęła go realizować, jednak z czasem entuzjazm osłabł, a inne obowiązki i projekty sprawiły, że porzuciła go. Kiedy chciała wrócić do niego po jakimś czasie, okazało się, że plik zniknął z jej komputera. Tego co było dalej, dowiecie się czytając książkę, ale przyznam, że miałam ciary na rękach i uwierzyłam w tytułową wielką magię.
Czy masz odwagę? Czy masz odwagę pokazać światu swoją pracę? Skarby ukryte w Twoim wnętrzu liczą, że powiesz TAK.
To jeden z tych tytułów, które zostają w głowie na długo po przeczytaniu. Składa się z krótkich rozdziałów, przez co pochłania się ją bardzo szybko. Dużo w niej o ciekawości do świata, przełamywaniu swoich wewnętrznych barier, trochę o strachu i odwadze do tworzenia sztuki i życia, o jakim się marzy. Być może od dawna myślicie o wydaniu własnej powieści albo chcecie odnaleźć w sobie iskrę kreatywności, która tli się w Was od dawna, a może przygasła na jakiś czas. Jeśli tak, to zdecydowanie pozycja dla Was. I niech nie zrazi Was jej banalność. Warto zadumać się przy niej na jakiś czas.
To moje pierwsze spotkanie z autorką, ale na pewno nie ostatnie. Po lekturze „Wielkiej magii” mam ochotę poznać jej powieści, a znając już częściowo proces ich powstawania zza kulis, jestem jeszcze bardziej ciekawa! I koniecznie muszę zaopatrzyć się we własny egzemplarz, bo chciałabym do niej jeszcze wracać.
Tytuł: „Wielka magia. Odważ się żyć kreatywnie”
Tytuł oryginału: Big Magic
Autorka: Elizabeth Gilbert
Tłumaczenie: Bożena Jóźwiak
Wydawnictwo: Rebis

„Normalni ludzie” to książka, która z początku nie wydawała mi się niczym wyjątkowym, ot zwyczajna opowieść o młodych ludziach, którzy trochę pogubili się w życiu, a trochę nie radzą sobie z tym, co ich dotknęło. Ale im dłużej o niej myślę, tym bardziej dostrzegam jej złożoność. Jest w tej krótkiej historii coś, co zapada w pamięć, co zostaje gdzieś w zakamarkach umysłu i powraca jak bumerang.
Historia zaczyna się w momencie, kiedy dwójka nastolatków zbliża się do siebie. Każdy kolejny rozdział to przeskok o kilka miesięcy, gdzie zastajemy bohaterów w różnych życiowych sytuacjach, lepszych i gorszych momentach życia. Wkradamy się w ich życie dosłownie na chwilę, aby za moment już przenieść się w czasie o kolejne kilka miesięcy. Zastajemy ich z tym co już mają, nie znając wszystkich szczegółów. Podobała mi się ta ulotność, forma przekazu. Podoba mi się wnikliwość, z jaką Sally Rooney obserwuje i opowiada o problemach i relacjach międzyludzkich. To, jak operuje słowem. Uwielbiam dialogi, które tworzy, rozmowy między bohaterami są z jednej strony odważne, a z drugiej zaś brakuje im tej odwagi, by otwarcie mówić o tym, co naprawdę myślą i co czują.
Autorka zrzuca na barki Marianne i Connella przeżycia i doświadczenia, które mają ogromny wpływ na ich przyszłość, na całe życie. Kreuje przed czytelnikiem obraz tego, jak traumy i skrywane emocje ciążące czasami już od wczesnych lat życia wpływają na podejmowane decyzje i mogą prowadzić do autodestrukcji. Sposób w jaki pisarka przekazuje nam tę historię jest bardzo intymny i skoncentrowany na tej dwójce, jakby cały świat poza nimi nie miał większego znaczenia. Są tu pewne sceny, które poruszyły we mnie wiele wrażliwych strun, przez co czuję pewną więź z bohaterami, jednocześnie mając wrażenie, że nie znam ich zbyt dobrze. Czuję, że to jedna z tych książek, które zostaną ze mną na długo, które będą wracać i które będę analizować jeszcze przez długi czas. Cieszę się, że ją przeczytałam. I że przede mną jeszcze dwie książki autorki do odkrycia ❤️
Na podstawie „Normalnych ludzi” powstał serial, który chętnie obejrzę.
Porównywarka cen zawiera linki afiliacyjne.Po śmierci ukochanej matki, Hal zostaje sama. Bez rodziny i bez pieniędzy, w nędznym i zimnym wynajmowanym mieszkaniu w Brighton. Kiedy nieopłacone rachunki piętrzą się przed nią, a mężczyzna, od którego pożyczyła pieniądze upomina się o swoje, Hal otrzymuje tajemniczy list. Dowiaduje się z niego, że zmarła jej babcia, mieszkająca w wielkiej posiadłości w Kornwalii, a Hal jest jednym ze spadkobierców. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dziadkowie Hal nie żyją od ponad dwudziestu lat.
Lubię takie książki. Owiane nutką tajemnicy, skrywające na swoich kartach mroczny sekret, który strona po stronie niesie czytelnika aż do zaskakującego finału. Książki, które rozgrzewają się powoli tylko po to, aby tuż na samym końcu rozpalić się pełnym blaskiem i dostarczyć dreszczyku emocji. Takie prowadzone powoli i spokojnie, ale trzymające w uczuciu niepewności. Czerpię z nich nieopisaną satysfakcję, działają na mnie wręcz odprężająco, mimo czającego się w ich zakamarkach niepokoju.
„Śmierć Pani Westaway” to nie jest klasyczny kryminał, gdzie mamy krwawą zbrodnię i musimy znaleźć sprawcę. Mamy tu jednak skrywaną od wielu lat tajemnicę i intrygującą zagadkę, której rozwiązanie nie jest wcale takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Ruth Ware stworzyła bardzo klimatyczną powieść, której niesamowitą aurę buduje między innymi profesja głównej bohaterki (Hal jest tarocistką) oraz stara, zimna posiadłość w Kornwalii. Podoba mi się styl pisarski autorki - lekki i komfortowy, a jednocześnie elektryzujący i podszyty niepokojem. Autorka wciągnęła mnie w swoją opowieść sprawiając, że z ciężkim sercem odkładałam ją na bok, a kiedy już naprawdę musiałam to zrobić, ciągle o niej myślałam.
Każdy ma jakieś tajemnice, jakieś rzeczy do ukrycia, i jest w stanie wiele – czasem niewiarygodnie wiele – zrobić, by ich nie wyjawić.
Opisane tu wydarzenia mają miejsce w teraźniejszości, jednak czytając tę książkę ma się wrażenie, jakbyśmy cofali się w czasie o kilkadziesiąt lat i to było naprawdę niesamowite uczucie. Bohaterowie są ciekawi, fabuła angażująca i wwiercająca się w umysł już od pierwszej strony, skomplikowana, ale wyważona. Cała atmosfera tej powieści jest dokładnie taka, jak lubię. Powtórzę się, ale warto to podkreślić - „Śmierć Pani Westaway” ma w sobie niepowtarzalny klimat starego domu, gotyckość, nutę ciężkości. Trzeba to poczuć na własnej skórze!
To nie było moje pierwsze spotkanie z autorką, bo wcześniej czytałam już „Pod kluczem” i to również była niesamowita historia, dlatego muszę sięgnąć też po inne książki Ruth Ware. A jest w czym wybierać, bo jeśli dobrze liczę, mamy na naszym polskim rynku już osiem jej książek.
Tytuł: „Śmierć Pani Westaway”
Tytuł oryginału: The Death of Mrs. Westaway
Autorka: Ruth Ware
Tłumaczenie: Anna Tomczyk
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Skończywszy wieloletni związek, Greta przenosi się do niemal trzystuletniego domu swojej przyjaciółki Sabine. Dom, nadgryziony zębem czasu, wymaga remontu i zaopiekowania, zupełnie tak jak jego mieszkanki. Pracą Grety jest spisywanie rozmów z sesji terapeutycznych niekonwencjonalnego seksuologa, a Greta, która lubi plotki i zaglądanie z ukrycia w cudze życiorysy, dobrze odnajduje się w swojej pracy. I zaczyna fascynować się jedną z pacjentek swojego pracodawcy - zamężną Szwajcarką o imieniu Flavia, którą prywatnie nazywa tytułową Szwajcarą. Tak wplątuje się w serię zdarzeń, przez które życie Grety już nigdy nie będzie takie samo, jak wcześniej.
Czytanie „Szwajcary” było dla mnie bardzo ciekawą przygodą, a opisana tu historia pochłonęła mnie tak mocno, że przeczytałam ją w dwa dni. Kiedy myślę o tej powieści, do głowy przychodzą mi trzy słowa: nietuzinkowa, inna, dzika. Bo taka właśnie jest „Szwajcara” - inna niż wszystkie powieści, które do tej pory czytałam, z nietuzinkową fabułą, którą nie sposób porównać do czegoś, co już znam oraz na swój sposób dzika, żyjąca własnymi regułami, tak jak jej bohaterowie.
Greta zdążyła już wówczas spisać sześćdziesiąt osiem sesji dla Oma i zaczęła myśleć, że skoro wszyscy mają traumę, to może nikt jej nie ma, łącznie z nią. A potem usłyszała, jak Szwajcara narzeka na ludzi od traumy, porównuje ich do Trumpa i karci za wykorzystywanie traumatycznych przeżyć jako alibi od wszystkiego, a Greta poczuła się tak, jakby Szwajcara zwracała się bezpośrednio do niej, ponieważ Greta przez ponad trzydzieści lat po cichu kuśtykała, podpierając się własną chujową historią, i może nadszedł czas, by odłożyć kule. Może Szwajcara miała ją czegoś nauczyć o życiu. O braniu odpowiedzialności. O tym, jak wykorzenić użalanie się nad sobą i być może zastąpić je czymś pożytecznym.
Głównymi bohaterkami powieści są kobiety - Greta i Flavia. Ich życiorysy bardzo się różnią, lecz znajdują w sobie pewne podobieństwa, które zbliżają je do siebie. Choć zbliża je także buzujący między nimi kontrast. Greta ma czterdzieści pięć lat, jest samotna, mieszka w starym domu z ogromnym ulem dla pszczół przy suficie, nieco pokręconą przyjaciółką i osobliwym psem Piñonem. Flavia to dwudziestoośmioletnia ginekolożka, mieszkająca w pięknym domu z mężem i ułożonym psem Silasem. Obie przeszły traumatyczne wydarzenia, ale każda z nich przeżywa je na swój własny sposób. Są skrojone nieprzewidywalnie, momentami histerycznie, co dodaje smaczku tej lekturze, bo nie ma nic lepszego niż nieszablonowi bohaterowie, których reakcje nie tak łatwo odgadnąć. Moją sympatię wzbudziła również Sabine - postać bardzo oryginalna i niesztampowa, kryjąca w sobie dużą wrażliwość, ukrytą gdzieś pod maską obojętności.
Narrację poprowadzono w bardzo ciekawy sposób i świetnie urozmaicają ją tworzone przez Gretę transkrypcje z sesji oraz pisane przez nią listy do nieżyjącej już matki. Jen Beagin świetnie operuje słowem, tworząc nieokiełznaną fabułę, wciągająca już od pierwszych stron. Choć sporo tu traumy i smutku, to autorka opowiada wszystko w sposób groteskowy, przez co historia staje się łatwiejsza w odbiorze, a wciąż przekazuje to, co ma przekazać. Beagin świetnie wyważyła tę opowieść i z przekonaniem mogę nazwać ją słodko-gorzką historią o odnajdywaniu siebie na nowo, próbie wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i zmierzenia się z upchaną w najciemniejszy kąt traumą. „Szwajcara” to książka nieco dziwaczna, czasami balansująca na granicy absurdu, a mimo tego wciągająca bez reszty. Ciężko tak po prostu odłożyć ją na bok, kiedy serwowane są czytelnikowi tak niesamowite sploty zdarzeń, które niejednokrotnie grożą niepohamowanymi wybuchami śmiechu. No i są tu pszczoły, pieski i… osiołki!
Bardzo dobrze odnalazłam się w „Szwajcarze” i jest to na pewno jedna z lepszych książek, jakie dane mi było czytać. Odnoszę wrażenie, że to książka, która podzieli czytelników na dwa obozy: zauroczonych jej dziwacznością oraz przeciwników tejże dziwaczności. Ja zdecydowanie znajduję się w tym pierwszym i mam szczerą nadzieję, że i Wam lektura ta przypadnie do gustu i odnajdziecie w niej coś dla siebie. Zdecydowanie warto zainteresować się tą pozycją!
Tytuł: „Szwajcara”
Tytuł oryginału: Big Swiss
Autorka: Jen Beagin
Tłumaczenie: Kaja Gucio
Wydawnictwo: Czarne, seria Powieści
Nie da się wymazać tego, kim się jest, bez względu na to, ile pieniędzy człowiek na to wyda.
- Stefania Auci, "Sycylijskie lwy"